Poszłam dziś na spacer z parasolem i z aparatem :), gdy wychodziłam jeszcze padał deszcz, w czasie drogi zanikł...
Moje ulubione obuwie to ostatnio kalosze ;) :P.
Najpierw byłam na łąkach :), tym razem nie zbliżałam się ;)... potrzebowałam raczej przestrzeni, choć większość zdjęć, podobnie jak wczoraj robiłam 50-ką...
Po drodze są konie. Tym razem Shanti mniej szczekała, ale w pewnym momencie tak wyrwała, do zbliżającego się konia, że błogosławiłam pomysł na przypięcie smyczy do szerokiego pasa biodrowego. Tylko dzięki temu uniknęłam poważnego poturbowania i kontuzji, bo szarpnięcie poczułam w całym kręgosłupie.., a gdybym trzymała smycz w ręce z pewnością by mnie przewróciło.
Piękne są!
Szłam łąką i czułam irytację, że właściwie nie mam już dokąd iść, za chwilę ścieżka się skończy, wyjdę na ulicę pod Dębowcem i tyle... I wtedy zdecydowałam zmienić kierunek.. Dzięki temu znalazłam ten uroczy zakątek:
Shanti w swoim żywiole. Patyki, woda ;)
Gdzie jest pies? ;)
Tu jej już nie ma.
A tu i owszem :).
Zrobiłam tam mnóstwo zdjęć... ale nie oddają uroku tego miejsca...
I już wracając:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz